Loading...
Rodzicielstwo

BAJKA: Lorpian – kosmita, który chciał być człowiekiem

Przed Wami bajeczka, która jest owocem wyobraźni mojej i mojej córki. Bohatera głównego, jego imię i wygląd stworzyła Ala. Moim zadaniem było dodanie historii. To pierwsza moja bajka, którą publikuję tutaj na blogu. Tak, bajek jest więcej. Ci, którzy mnie obserwują na instagramie to wiedzą, że kilka moich bajek zostało zilustrowanych przez studentów Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych. Odsyłam do strony: KLIK TUTAJ Cudowne miejsce dla kreatywnych ludzi 😀 Miałam okazję zobaczyć efekty ich pracy nad moimi bajkami i jestem zachwycona! Stworzyli przepiękne książki (tak całe książki powstały!), bajkowo zilustrowali moje słowa. Niektóre z tych obrazków są bardzo podobne do tego jak ja sobie wyobrażałam bohaterów naszych opowiadań. Mam nadzieję, że niedługo będę mogła Wam pokazać te wspaniałości. Póki co musimy poczekać ponieważ ich prace biorą udział w konkursie. Wszystkim życzę powodzenia i trzymam kciuki. Mam nadzieję, że będzie to piękny początek pewnej współpracy 😉

Na potrzeby publikacji na blogu Ala narysowała dla Was Lorpiana, widnieje na zdjęciu tytułowym 🙂

To tyle słowem wstępu a poniżej bajka. Czytajcie Waszym dzieciom i piszcie proszę czy im się podobało. Dla mnie to będzie ogromny sprawdzian :O

Bardzo daleko stąd, gdzieś w kosmosie, za siedmioma galaktykami, jest nieduża planeta, LORPOS. Mieszkańcy tej planety są bardzo łagodni i spokojni. Nigdy niczym się nie emocjonują, nigdy nie płaczą, a jak się śmieją, to bardzo delikatnie. Wszyscy starają się wyglądać i zachowywać tak samo. Ich domy, zwierzątka domowe, nawet imiona są bardzo podobne. Każdy dom jest wyposażony w te same sprzęty, a najciekawsze z nich to lunety. Jednak żaden mieszkaniec LORPOS od dawna z nich nie korzystał, aż do tego dnia.

Lorpian podszedł do swojej lunety i w jej błyszczącej powierzchni zobaczył swoje odbicie. Sprężynowe włosy delikatnie falowały, odsłaniając charakterystyczne sercokształtne uszy. Spojrzał raz jeszcze i westchnął. Wyglądał, jak wyglądał, jak każdy inny na jego planecie. Wszyscy mieli takie włosy i uszy i taką grubo-chudą sylwetkę ciała.

Odwrócił wzrok od swojego odbicia i zawołał Morpiego, który w tym czasie próbował uruchomić wodnistą kulę.

– Chodź, Morpi, zerkniemy sobie przez lunetę!

Morpi, który biegł już do Lorpiana, zostawiając za sobą mokry ślad, zatrzymał się nagle i znieruchomiał. Wyglądał jak biała kulka puchu, spod którego nawet nie było widać jego krótkich łapek.

– Myślisz, że nie powinniśmy? – zastanawiał się Lorpian. Morpi przechylił tylko główkę w bok i skulił swój ogonek.

– Chodź, mam ochotę zobaczyć, co TAM jest. Ty nie? Morpi wystraszył się. Lorpian poznał to po sterczących czułkach. A są one bardzo charakterystyczne i wyglądają jak nasiona dmuchawca: cieniutkie słupki, a na końcach rozdzielają się na mnóstwo drobnych puszystych niteczek.

Morpi zrobił krok w tył i nadepnął na swój pędzelkowy zbyt długi jak dla takiego małego zwierzaczka ogon. Wystraszył się jeszcze bardziej tego, co poczuł pod łapą, i ze strachu podskoczył w górę, zwinął się w kulkę i niczym podskakująca piłeczka trafił wprost pod stopy Lorpiana.

– Nie, nie, Morpi! Tym razem zerkam! Decyzji już nie zmienię! I ty też na nią nie wpłyniesz. Jesteś tylko małym zwierzątkiem. – To powiedziawszy, zbliżył oko do okularu lunety. Spod futerka Morpiego wyjrzały nagle duże, wystraszone oczy. Wskoczył na krótką nogę Lorpiana i przyczepił się do niej ze strachu. I właśnie w tej chwili Lorpiana poraziło piękno Ziemi, niebieskiej planety, w którą wycelowana była luneta. Od tamtej pory godzinami wpatrywał się w Ziemię. Zachwyciła go różnorodność krajobrazu i różnorodność mieszkańców tej planety. Zaczął śnić i marzyć o tym, aby być człowiekiem. Podobali mu się ludzie, podobały mu się ich długie nogi. Nazwał ich długodolnymi. Zastanawiał się, jak to jest chodzić na takich długich nogach, skakał nawet po skałach przed swoim domem, udając, że ma takie piękne, długie nogi.

– Patrz, Morpi, jestem długodolny, długodolny z niebieskiej planety. Ha, ha! – śmiał się jak nigdy wcześniej. Jak nikt na ich planecie. Morpi prychał z dezaprobatą, widząc wygłupy Lorpiana. Wolał ich wcześniejsze życie. Wszystko było jasne i poukładane. Każdego dnia powtarzało się to samo. A Lorpian burzył ten porządek.

Któregoś dnia Lorpian intensywnie przeglądał instrukcję kosmomaszyny. Kosmomaszyna służyła do przenoszenia w dowolne miejsce w kosmosie i była ogólnodostępna. Jednak nikt z niej od pradawnych czasów nie korzystał. Lorpian tak bardzo chciał zrealizować swoje marzenie, że postanowił to zrobić. Jednak ze względu na strach Morpiego zdecydował się odbyć podróż samotnie.

W dniu podróży wstał bardzo wcześnie, kiedy Morpi jeszcze spał.

– Żegnaj, moje małe zwierzątko – szeptem wypowiedział Lorpian i zamknął za sobą drzwi.

W kosmomaszynie przystąpił do wciskania kolejnych guzików i przekładania różnych dźwigni. Mechanizm włączył się i zamigotał szeregiem światełek. Lorpian stanął na baczność w wyznaczonym miejscu, a maszyna zaczęła drżeć, coraz mocniej i mocniej, i mocniej! I kiedy już Lorpian chciał mocno zacisnąć oczy, zobaczył go!

– Morpi! – wykrzyknął z zadziwiającą dla niego radością. Jak się tu znalazłeś? – zapytał sam siebie. Bo zwierzątko z całych sił przyczepiło się już do jego krótkiej nóżki, jak zwykle kiedy się bało. Kosmomaszyna trzęsła się niesamowicie. Co się działo i jak wyglądał lot, nie wiadomo, bo oboje zamknęli oczy na czas podróży w nieznane.

Otworzyli je, dopiero kiedy poczuli chłód. Nad nimi było mnóstwo gałęzi i gąszcz zielonych liści.

– Morpi! Czujesz, jak przyjemnie tak poleżeć? Od dołu czuję chłód, a od góry, od słońca, ciepło. Ojej, jak dziwnie! A tobie się podoba? – Morpi wskoczył na brzuch Lorpiana, żeby nie dotykać łapami tej obcej ziemi, więc chyba mu się nie podobało.

– Gdzie panel sterujący maszyny? – krzyknął nagle Lorpian, zrywając się na równe łapy. A Morpi potoczył się wprost do dużej szczeliny w starej lipie.

Ten panel był niezbędny, aby wrócić na LORPOS. Nie potrzebowali całej maszyny, ale panel był niezbędny. Bez niego utkną na Ziemi na zawsze.

– O nie, co teraz! Co teraz? – Lorpian pierwszy raz pożałował tego, co zrobił. Biegał bez ładu i składu po trawniku, szukając panelu, aż nagle usłyszał:

– Eee… Bartek?

– Hyy? – odpowiedział zdziwiony Lorpian i odwrócił się. Zobaczył dwóch chłopców. Stali wpatrzeni w niego, a jeden z nich miał piłkę pod pachą.

– Bartek! To ty? Po co ci taki śmieszny strój? Miałeś przyjść w stroju do gry w piłkę, a nie przebierać się za dziwoląga! Chłopcy wybuchnęli gromkim śmiechem, a Lorpian stał i patrzył na ludzi! To byli oni! Marzył, żeby właśnie tak wyglądać.

Wówczas jeden z nich rzucił w jego kierunku piłkę.

– Masz! Zaczynamy. W stroju czy bez! Gramy w piłę! Tylko nie zwalaj winy za kiepską grę na ten śmieszny kostium.

Piłka odbiła się od brzucha Lorpiana i wylądowała na trawie. On sam stał i nie był w stanie nic zrobić.

Chłopcy zdziwieni podeszli bliżej.

– Te, chłopie! Nic ci nie jest? Może ty masz oczy zasłonięte tym kostiumem albo masz odcięty dopływ powietrza? Powiedz coś!

– Yyy… – odpowiedział tylko Lorpian.

– Pomożemy ci zdjąć ten kostium. Kiedy chłopcy zaczęli podchodzić coraz bliżej, Lorpian zaczął robić malutkie kroczki w tył, aby zaraz zacząć uciekać przed chłopcami. Z bliska był od nich o głowę niższy, no i do tego te krótkie nogi, na których nie da się uciekać. Jednak spróbował, chłopcy za nim! Morpi obserwował to wszystko z dziupli w drzewie i nie zamierzał wychodzić.

– Mam go! – Jeden z chłopców powalił Lorpiana na ziemię.

– Dawaj! Zdejmujemy! – I zaczął ciągnąć za włosy Lorpiana. Drugi chłopiec dobiegł, złapał nogę i ciągnął w drugą stronę.

–Au, au, uuuu – zawył z bólu Lorpian.

Morpi nie mógł dłużej na to patrzeć, wybiegł z dziupli, skulił się i odbijając się od ziemi niczym piłka, chciał ratować przyjaciela. Próbował pacnąć ogonkiem jednego z chłopców, ale ten bez problemu złapał Morpiego w obie ręce.

– A to co za wiewiórka taka jasna? – Morpi wyciągnął w górę czułki i wybałuszył nagle oczy.

– Aaa! Co to jest?! – Chłopak przestraszył się i rzucił puchatą kulką w Lorpiana.

– O co tu chodzi? Kim jesteście? – zapytał, krzycząc, jeden z nich.

– To jakiś stwór! Pewnie troll albo kosmita! Mamo! Tato! – odpowiedział mu drugi.

– Nie krzycz! Rodzice są na zakupach, wiesz dobrze.

– Ciii… nie mów tego na głos. Ten kosmita nie musi wiedzieć, że jesteśmy sami w domu. Przecież on może być niebezpieczny! Może nas porwie do badań na swojej planecie.

Lorpian, zły na nich, że rzucili Morpim, wstał i odważnie odpowiedział:

– Tak, nie jestem stąd. Jestem Lorpian i przyleciałam z planety LORPOS, a to mój mały towarzysz Morpi. Jest bardzo delikatny, nie możecie tak go traktować.

– Eee… – powiedzieli chórem chłopcy. My jesteśmy Mietek i Witek. Bliźniacy. Sorry za Małpiego!

– Morpiego – poprawił ich Lorpian, który nie miał pojęcia, co to znaczy bliźniacy, ale zauważył, że wyglądają tak samo. Przeraziło go to, bo przecież z tego powodu opuścił swoją planetę. Pomyślał nawet, że kosmomaszyna wysłała ich na złą planetę.

– Czy wy wszyscy wyglądacie tak samo? – zapytał.

– Nie! Mówiłem przecież, że jesteśmy bliźniakami. Tylko bliźniacy wyglądają tak samo – wyjaśnił Mietek.

– A gdzie twoja rakieta? – odpalił nagle Witek.

– No właśnie nie mam rakiety.

– Co? Kosmita bez rakiety? No my to mamy, Mietek, pecha. Jak już trafia nam się kosmita, to taki wybrakowany. Bez rakiety.

– Mam tylko panel sterujący, ale chyba go zgubiliśmy.

W tym momencie Morpi zaczął podskakiwać jak piłka i wymachiwać swoim pędzelkowym ogonkiem w górę.

– Spojrzeli wszyscy w koronę drzewa i dostrzegli, że wysoko na gałęzi lipy wisi coś dziwnego.

– Hurra! Mój panel. Pomożecie mi go zdjąć?

– No jasne! – odpowiedzieli chłopcy, a Morpi dumny z siebie zakończył skakanie, lądując jedną łapką w dziwnej norce. Przez dłuższą chwilę szarpał się, żeby uwolnić łapkę, ale miał wrażenie, że ktoś go za nią trzyma. W końcu udało mu się ją wyjąć i z ciekawości wybałuszył oczy i zerknął do norki. Po czym natychmiast przykleił się do nogi Lorpiana. Wydawało mu się, że właśnie przed chwilą w tej dziurze w ziemi błysnął mu cały rząd potwornych białych zębów.

W tym czasie chłopcy pobiegli do garażu po drabinę. Wspólnymi siłami zdjęli panel i ukryli w szczelinie lipy. Tam też ukrywali inne swoje skarby i ustalili, że na czas pobytu na Ziemi kosmiczni przybysze mogą zamieszkać w ich tajnej kryjówce.

Lorpian wytłumaczył chłopcom swoją wielką miłość do Ziemi, a chłopcy zapalili się do pomysłu uczłowieczenia Lorpiana.

– Po pierwsze! Musisz mieć ziemskie imię – postanowił Witek.

– Tak jest! Proponuję Lorek! Trochę jak Tolek, trochę jak Bolek, ale bardziej Lorpianowe, czyli Lorek – dodał Mietek.

W ciągu kolejnych dni chłopcy tłumaczyli Lorpianowi, jak wygląda życie na Ziemi, czym się zajmują dorośli. Dziwiło go to, że mali ludzie cały dzień się bawią, więksi się uczą, a starsi pracują. Dziwiło go, że są w różnym wieku Na LORPOS po prostu pewnego dnia obudził się w hamaku przed swoim domem, w którym czekał już Morpi. Każdy inny mieszkaniec jego planety miał również swój początek w hamaku.

Podglądał ludzi, podobało mu się, że jedni mają brody, inni wielkie nosy, a jeszcze inni kolorowe włosy. Chłopcy zabierali go również na spacery po okolicy.

– O! A to różowe i czerwone to róże pani Grażynki. Naszej sąsiadki. Uważaj na te róże, bo ona się strasznie złości, jak wpadnie nam w nie piłka. Możesz je powąchać. Dziewczyny mówią, że róże są fajne i że pachną. Dla mnie lepszy trawnik, bo można na nim w piłę grać.

Lorpian pochylił się nad kwiatem i poczuł cudowny słodki zapach.

– Piękne jest to, co czuję! – Złapał łodyżkę róży i aż podskoczył sprężynkowo.

– Aj! Ten kwiatek mnie ugryzł! – Pokazał na swój palec.

– He he, Lorek, ale numer z ciebie. Nie ugryzł, tylko ukłuł. On ma kolce. Musisz uważać.

Zdziwiony Lorpian spojrzał na różę raz jeszcze z bliska i powiedział:

– Zadziwiające. Piękne i niebezpieczne. Muszę zapamiętać.

– Ale teraz powiedziałeś. Nasz tata tak mówi o mamie: piękna i niebezpieczna, i śmieje się wtedy głośno.

– To mamy też kłują? – zapytał zdziwiony Lorpian.

Chłopcy wyli ze śmiechu, łapiąc się za brzuchy. Lorpian śmiał się razem z nimi, nie rozumiał czemu, ale często się tym śmiechem od nich zarażał.

– No co ty, Lorpian. Mamy są super. Nasza tylko czasami się złości, jak podkradamy słodycze z szafki albo jak mamy bałagan. Mówi wtedy, że mamy kosmiczny bałagan w pokoju. Wiesz coś o tym?

Jednak Lorpian nie zdążył odpowiedzieć. Właśnie w oknie poruszyła się firana i wyjrzała pani Grażyna.

– Chłopaki! Ostrożnie tam przy tych moich kwiatkach! Odsuńcie się trochę, bo je połamiecie! A kto to tam z wami jeszcze jest?

– Chodu! – krzyknęli niemal równocześnie bracia i zaczęli uciekać. Lorpian nieco ociężale próbował biec za nimi. A mały Morpi skakał, toczył się i potykał o swój ogonek. Cieszył się, że uciekają, bo wydawało mu się, że za krzakiem róży zobaczył znowu te dziwne zęby, otoczone jakimś futrzastym ciałem.

Przedziwnie wyglądająca gromadka dobiegła do placu zabaw i właśnie wtedy usłyszeli nad głowami ogromny grzmot!

– O! U was też słychać wybuchające wulkany na planecie GLOBO?

– Co? Nie, Lorek, to tylko burza! Musimy się schować.

Nad ich głowami zawisła ciemna chmura, z której nagle delikatnie zaczął padać deszcz. Krople deszczu uderzały o sprężynkowe włosy Lorpiana, wydobywając z nich dźwięki. Im więcej kropli spadało, tym piękniejsza muzyka wydobywała się z kędziorków Lorka. Wszyscy stali jak zahipnotyzowani. Nawet mały Morpi. Pierwszy raz wyglądał na prawdziwie zachwyconego tym, co go spotkało na tej przedziwnej planecie.

Przez kilka kolejnych dni Lorpian przekonał się, że nie lubi ubrań i nie chce w nich chodzić. Lubił ziemskie jedzenie i wcale mu nie szkodziło. Szkodził mu natomiast… wiatr!

Pewnego dnia coś bardzo dudniło w pniu lipy i Lorpian ciekawy był, co to. Wyszedł na trawnik i nagle wiatr zmierzwił jego sprężynkowe włosy. Nie spodobało mu się to uczucie, nie było przyjemne. Do tego poczuł ogromny ból w uszach. Próbował zasłonić uszy łapami, ale one nie były wystarczająco długie.

– Morpi! To boli! Ratunku! Nie chcę tego czuć – krzyczał przerażony Lorpian. Potworny ból przeszywał jego głowę. Wbiegł z powrotem do szczeliny w lipie, gdzie się skulił i rozpłakał. Płakał początkowo z bólu, a potem z rozczarowania. Rozczarowania tą piękną planetą.

Mały Morpi wezwał na pomoc braci. Wskoczył jak piłka na parapet ich okna i stukał pędzelkowym ogonkiem w szybę. A kiedy wskakiwał, ponownie mignęły mu gdzieś w trawniku białe zęby w futrze i do tego jeszcze futrzasty ogon. Nie miał czasu się jednak nad tym zastanawiać. Chłopcy na szczęście szybko przybiegli. Znaleźli rozwiązanie na bolące uszy. Podarowali Lorkowi duże żółte nauszniki. Chodził w nich zawsze, kiedy na dworze silnie wiało.

Lorek dobrze się czuł w towarzystwie bliźniaków. Oni też go polubili. Ale był ktoś, komu ta zażyłość się nie podobała, i był to mały Morpi. Nie podobało mu się to całe imię Lorek. Zdecydowanie wolał Lorpiana niż Lorka. Nie podobało mu się też to, że Lorpian ciągle przebywał w towarzystwie bliźniaków, a na niego prawie nie zwracał uwagi.

Pewnego dnia chłopcy postanowili wtajemniczyć Lorpiana, skąd zdobywają swoje najcenniejsze skarby. Te, które ukrywają w szczelinie lipy. Okazało się, że pochodzą one ze starej szopy pana Gienka. Stała ona na końcu ich ulicy, a sam pan Gienek był zbieraczem wszystkich rzeczy niepotrzebnych. Skarbów u niego było bez liku. I właśnie w tej chwili chłopcy z Lorpianem przeglądali nowe nabytki pana Gienka.

– Morpi, uważaj! Morpi, ogon! Morpi, odejdź – co chwilę z ust Lorpiana i chłopców padały napominające go słowa.

Morpi doszedł do wniosku, że jego kompan już go nie potrzebuje. Dlatego postanowił odejść i wrócić na swoją planetę sam. W drodze do starej lipy podskakiwał, toczył się i potykał o ogonek. Niestety stracił przez to orientację i w ogóle nie szedł w kierunku lipy. Zwinął się w kulkę, kolejny raz podskoczył, potoczył się i uderzył o coś miękkiego. Wybałuszył oczy na to, co zobaczył przed sobą. Białe zęby wyszczerzone w uśmiechu, podłużne futerko i futrzasty ogon.

– No hej! Jestem Łaska! Łasica Łaska A ty, słodziutki, to z daleka podobno jesteś?! – Morpi skinął głową, bo ze strachu nic więcej nie potrafił zrobić. Łaska go delikatnie powąchała, po czym powiedziała:

– Widziałam, że twój kolega ma nowych kumpli, i pomyślałam, że i ty powinieneś mieć tutaj kogoś bliskiego. Nawet bardzo bliskiego – dodała łasica, okrążając Morpika i głaszcząc jego wystawione czułki swoim ogonem.

– Oferuję swoją przyjaźń. – Zatrzepotała rzęsami i wyszczerzyła zęby w fałszywym uśmiechu.

Morpi nawet się ucieszył, że nareszcie ktoś się nim interesuje.

– Chodź, pokażę ci fajne miejsce – rzuciła Łaska, wskazując ogonem najbliższe podwórko. Szli powoli. Prawie jak dobrzy przyjaciele. Naiwny mały Morpi i przebiegła Łasica. Łaska przyprowadziła go do miejsca pełnego większych i mniejszych kamieni. Pomiędzy nimi rosły kolczaste kwiaty w donicach. Wszystko obsypane było białymi kamyczkami, a gdzieniegdzie stały małe ceramiczne ludziki w spiczastych czapkach.

– Musisz teraz zwinąć się w kulkę, a ja ci pomogę wtoczyć się do takiego miejsca, że, kochany, futro staje dęba z zachwytu. – Morpi oczywiście hopsnął do góry, zwijając się w kulkę, a Łaska popchnęła go swoimi przednimi łapkami wprost do jamy ukrytej pomiędzy skałami.

– Ha, ha! Tyle się mówi o inteligencji OBCYCH, a tu proszę, nieprawda! – krzyknęła, zasuwając wejście kamieniem.

– Kochaniutki, ja żyję, aby jeść. Hi, hi, ufoludka jeszcze na talerzu nie miałam. Trzeba próbować nowości!

Do zobaczenia wkrótce, mały!

Morpi nic nie widział. W jamie było ciemno. Czuł strach i tęsknotę. Ogromną tęsknotę za Lorpianem. Marzył, żeby móc uczepić się jego nogi i poczuć bezpiecznie. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle. Trząsł się i coś dziwnego zaczęło się dziać z jego czułkami.

W tym czasie Lorek wraz z bliźniakami zorientowali się, że nie ma Morpiego.

– Ojejku, gdzie się ten Małpek znowu potoczył? – zapytał jeden z braci.

– Wróci, jak zgłodnieje – dodał drugi.

– Nie, nie! To nie to. On mnie nigdy nie odstępował. Nigdy! To nie jest do niego podobne!

Wszyscy rozglądali się nerwowo i zaczęli szukać małej puchatej kulki. Nie było go w szopie, nie było wokół szopy. Zaczęli go szukać w okolicznych trawnikach, pod drzewami, za kamieniami. Dosłownie wszędzie. Nigdzie nie było Morpiego.

– Gdzie jesteś, mój mały Morpi? Potrzebuję cię! – wołał z całych sił Lorpian. Jednak jego głos nie był donośny i wszystko wkoło go zagłuszało. Zwłaszcza wiatr, który przybierał na sile z każdą minutą, a biedny Lorpian nie miał przy sobie nauszników. Mietek i Witek mieli wrażenie, że przeszukali już każdy centymetr ich ulicy. Lorpian szukał dzielnie nadal pomimo nasilającego się bólu uszu. Nagle dostrzegł coś dziwnego wirującego na wietrze.

– A co to? Co to? Czy to jest? – powtarzał Lorpian, próbując złapać białą cieniutką niteczkę. Złapał!

– Tak! To jest Morpi! – wykrzyknął.

– Co? – zapytali chłopcy. – Lorek, to jakaś nitka! Co ci się dzieje?

– Nie, nie! To Morpi! To jest włos z jego czułków! Musimy się spieszyć. Morpiki zrzucają włoski z czułków tylko w ostatecznych sytuacjach. Musiało się wydarzyć coś bardzo złego! Lorpian drżał ze strachu o przyjaciela, nie zwracając uwagi na przenikliwy ból uszu.

– Patrzcie tam! – krzyknął Mietek. – O! I tam! Tam są kolejne niteczki. – Silny wiatr wkradał się do kryjówki łasicy i porywał niteczki zrzucone przez czułki małego Morpiego. Dokładnie tak, jakby chciał im pomóc w odnalezieniu przyjaciela. Może mu żal było, że sprawia Lorpianowi ból?

Niósł je, pokazując chłopcom drogę. A oni biegli za kolejnymi niteczkami, aż dobiegli.

– To skalniak pana Kaktusa. Tak na niego mówimy, bo co roku po zimie wystawia tu kaktusy i dokłada nowych kamieni i krasnali ogrodowych.

Zajrzeli pod każdą doniczkę, pod każdy kamień i pod każdego krasnala, aż w końcu go znaleźli.

– Jest! Jest tutaj! – wykrzyknął Lorpian, odkrywając kryjówkę łasicy.

– Morpi, kochany mój Morpi. Mój najbliższy przyjacielu. – Lorpian wziął go na ręce i pierwszy raz niezgrabnie, ale szczerze przytulił. Morpi tylko wtulił się w mięciutkie ciało Lorpiana, a jego smętnie zwisające, pozbawione włosów czułki zaczęły delikatnie się unosić. Lorpian poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego. Zakręciło mu się w głowie, a chłopcy patrzyli na niego, jakby ducha zobaczyli.

– Lorek… Twoje uszy… Uszy! – wyjąkał jeden z nich.

– Coś dziwnego, Lorek! Uszy ci się zmniejszyły! – dodał drugi. – A włosy jakby bardziej sterczą i jest ich więcej.

Faktycznie uszy przestały go boleć, a ręce jakby się wydłużyły. Łatwiej mu było trzymać i przytulać Morpiego.

– Teraz nos! Robi się krótszy i szerszy! – zawołał Mietek. – Lubisz wąchać kwiaty, może to od tego?

– O! I kąciki ust masz podniesione do góry. Wcześniej były proste! To z pewnością od śmiechu! Dużo się śmiałeś ostatnio.

Chłopcy przekrzykiwali się, informując Lorpiana o zmianach, jakie zachodzą w jego wyglądzie. Zmiany były delikatne, ale zdecydowanie odzwierciedliły wszystkie uczucia, jakie ostatnio towarzyszyły Lorkowi: radość, strach, troskę, a nawet zachwyt muzyką i zapachami.

Ziemia dała mu to, o czym marzył. Odkrył różnorodność w sobie. Różnorodność uczuć. Pokochał swój nowy wygląd. A teraz chciał, aby pozostali mieszkańcy jego planety podążali za swoimi marzeniami i aby one ich zmieniały.

Tego wieczoru pożegnał się z bliźniakami.

– Wrócisz do nas jeszcze kiedyś? – zapytali.

– Postaram się. Jednak teraz mam inną misję. – Uruchomił panel kosmomaszyny i głaszcząc delikatnie Morpika z kiełkującymi na czułkach włoskami, cicho zapytał:

– A o czym ty marzysz, mój mały przyjacielu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Rodzinny Album Rysunkowy